wtorek, 25 sierpnia 2009

Wenezuela (Santa Elena de Uairen)

Po okolo 17 godzinach jazdy autobusem z jedna przesiadka dotarlem do Wenezueli, a dokladniej do malego miasteczka polozonego jakies 15 km od granicy z Brazylia. Sama podroz zleciala najszybciej z dotychczasowych, a to za sprawa tego ze autobusy byly naprawde wysokiej klasy, a dodatkowo 12 godzin w nocy to sie prawie przespalo. Byl jeden minus przed ktorym mnie ostrzegano, a mianowicie klima ktora tutaj wszedzie wlaczaja na maksa, noi tak bylo, w nocy spalem w polarze, cieplych skarpetach a i tak zmarzlem. W efekcie dzis polowa naszej wyprawy chodzi w wiekszym lub mnijeszym stanie zasmarkania :) Zreszta kafejka w ktorej teraz siedze tez troche chlodnawa jest, a troche czasu tu jeszcze spedze, zobaczymy w hjakim stanie wyjde :) Najlepsze w tym wszystkim jest to ze miejscowi jakby w ogole nie czuja tego zimna, niektorzy spali w nocy w autobusie tak jak do niego weszli, twardziele jednym slowem :)
Krajobrazowo to dzungla sie skonczyla, teraz wylonily sie puste polany pokryte mniejszymi lub wiekszymi gorami, albo raczj pagorkami, ale mnie do szczescia nawet i pagorki wystarcza, kto mnie zna to dobrze o tym wie :)
Straszono nas ze bedzie masa kontroli przy wjezdzie do Wenezueli itp itd, ale poza prostymi formalnosciami paszportowymi i kontrola zoltych ksiazeczek szczepien nie bylo zadnych problemow. Po wjechaniu pozostalo jeszcze wymienic walute, zreszta jak za kazdym razem przy przekraczaniu granicy, wiec ciesze sie ze to juz ostatni raz bo juz granicy na tym kontynecncie przekraczac nie bedziemy do konca wyprawy. Taka wymiana pieniedzy byla dosc uciazliwa, ja dysponuje tylko dolarami ktore w dany kraju wymieniam na obowiazujaca walute. W Peru byly sole, w Brazyli riale, w Kolumbii pesos, a tutaj bolivary. Zazwyczaj cos na takich wymianach sie tracilo, bo zawsze albo zakupilo sie za duzo albo za malo tej kasy, ale wczesniej to nie byl taki problem, dopiero w Wenezueli jest ciekawie. Tutaj oficjalny kurs to okolo 2 bolivary za dolara, natomiast na czarnym rynku okolo 6 bolivarow za dolara, gdzie sie bardziej oplaca chyba mowic nie trzeba, gdzie my wymienilismy kase to tez chyba jasne. Wychodzi sie na miasto i trzeba poszukac, popatrzec, a zazwyczaj taki gosc cos co wymienia kase na ulicy sam sie znajdzie. Tylko trzeba troche uwazac bo lubia oszukiwac, wiec najpierw mowimy ile chcemy, bierzemy do reki od niego bolivary, przeliczamy i dopiery wtedy wreczamy mu dolary i tak konczy sie udana i oplacalna transakcja uliczna :)

Jutro ruszamy na Roraime, planowo zajmie nam to 6 dni, ale w praktyce to roznie bywa, wiec kolejny kontakt bede mial pewnie dopiero najwczasniej za jakis tydzien.

poniedziałek, 24 sierpnia 2009

Okolice Manaus


Takich kolosow w poblizu portu w Manuas jest wiecej.


A powyzej i ponizej cos co juz widzialem kilka razy ale nie bylo okazji napisac, tak zwane plywajace domy, ktore moge sie swobodnie unosic na wodzie w zaleznoscie od stanu rzeki. W takich domach zwyczajnie mieszkaja ludzie, pranie w rzece, woda do picia z rzeki, kapiel w rzece, praktycznie wszystkie osady nad rzeka uzywaja tej wody do wszystkiego. Nam oczywiscie kapiel a juz nie wspominajac o piciu w takiej wody sa wyjatkowo niewskazane.
W takich chatach zycie jak kazde inne, moz tylko troche skromniejsze, ale co najwazniejsze Ci ludzie sa ciagle usmiechnieci i wygladaja na szczesliwych.
I co ciekawe, zauwazylem ze praktycznie w co drugim domu byl pies, czasem wiecej niz jeden. Raz nasza lodz zostala obszczekana, zabawne to bylo, bo on pewnie pilnowal swojego podworza, a ile go mial kazdy widzi :)


Takich obrazkow naogladalem sie juz sporo ale za kazdym razem ciesza moje oczy.


Powyzej cos naprawde niesamowitego czego na zdjeciu niestety za dobrze nie widac, Miejsce spotkania sie dwoch rzek, jedna jest czarna z woda taka jakie sa w wielu polskich rzekach lub jeziorach, a druga typowo amazonska, niosaca mul. W tym wszystkim najlepsze jest to, ze ta granica jest doskonale widoczna, nie wiem jak to mozliwe, ale pomiedzy dwoma rzekami jest normalnie linia ktora je rozgranicza i nie ma specjalnie momentu kiedy one sie mieszaja. Jak juz mowilem zdjecie nie oddaje tego jak to wyglada w rzeczywistosci.

Zdjecia

Brazylisjkie uliczne przedstawienie :)












Opera w Manaus












Ponizej Manaus i liscie koki w przyblizeniu, po wysuszeniu naprawde niezle do pozucia, ale mialem okazje tylko dwa razy, natomiast teraz to juz przeszlosc bo tylko w Peru i Boliwii jest to legalne. Nawiasem mowiac, do prawdziwej coca coli, czyli coca coli classic takie liscie sa uzywane. Koncern ma umowe na zakup pewnej ilosci kazdego roku, po czym w fabryce w stanach specjalnymi metodami koka taka jest pozbawiana calkowicie kokainy, aby nadac coli tylko smak. Ale podkreslam ze to tylko w oryginalnej coca coli classic :)

niedziela, 23 sierpnia 2009

Foty jeszcze z Leticii i okolic

A to przed wioska.
Mloda Indianka i jej leniwiec :)
Zaatakowany przez malpe :)
A to rozowy delfin, takich jest duzo w Amazonce, ich sie nie zabija i nie je. Natomiast legenda glosi ze w nocy zamieniaja sie w mezczyzn i wybieraja sie do indanskich wiosek. I odrazu jest wytluamaenie na niechciane i niewiadome ciaze wsrod indian :)

A tak wyglada udomowiony tapir :) Ara, papuga jak papuga

Leticia, Leticia-Manaus, Manaus

Troche czasu minelo od ostatniego wpisu, ale nie bylo za bardzo mozliwosci ani czasu aby sie zalapac do internetu. Zaliczylem pierwsze niemile przezycie, ktore zazwyczaj dopada predzej czy pozniej kazdego kto przebywa w takich tropikach jak ja, a mianowicie zatrucie. Jakie byly objawy mowic nikomu nie trzeba :) Dopadlo mnie pierwszej nocy jeszcze w Leticii, po ciezkiej nocy, mialem do wyboru, albo dac sobie spokoj i zostac w hotelu albo wybrac sie z reszta na wycieczke po okolicy, po niezbyt dlugim przemysleniu wybralem to drugie :) Oj i bylo ciezko, chodzilem jak zombie no ale dotrwalem do wieczorea, zreszta jak moglbym inaczej, najgorsze ze w tym klimacie jak rozwala Ci glowe i wydaje Ci sie ze masz goraczke, to praktycznie nie wiadomo czy tak jest w rzeczywistosci czy to tylko przez upal, no ale bylo minelo i juz jest OK. A teraz co bylo na wyprawie po okolicy:
Po pierwszej nocy w Leticii, wybralismy sie o godzinie 9 do portu a stamtad lodzia wzdluz Amazonki jakas godzine do turystycznych lodgy (jakos tak to sie pisze), to sa takie domki zbudowane z drewna na potrzeby turystow, jakies kilka kilometrow w glab dzungli, w ktorych mozna sobie mieszkac, jednym slowem pelny komfort i obsluga, czyli zero przyjemnosci :) Ale byla okazja zeby zobaczyc udomowionego tapira, hehe a slyszalem ze to strasznie glupie zwierze.
Potem do wioski indianskiej jakies 20 minut znowu rzeka, wioska jak wioska :) Ale trzeba przyznac ze spora, chyba 2 tys mieszkancow i zyja przde wszystkim z rybolostwa, dzieciaki maja swoja szkole, sa sklepy tylko troche mniej zaopatrzone noi nawet elektrycznosc jest, jednym slowem cywilzacja juz do nich dotarla, jak do wiekszosci plemion indianskich w Amazonii. Chociaz jest jeszcze kilka srednio ucywilizowanych plemion, jednym z nich sa Yanomami w Wenezuelii i Brazylii, mozliwe ze sa jeszcze jakies nieodkryte na nieeskplorowancyh dotychczas terenach (a takowego sa). No i najlepsze to takie ktore zyje na pograniczu Brazylii i Peru, tego dowiedzialem sie od naszego przewodnika po dzungli. W promieniuu 100km od terytoeium tego plemienia porozstawiane sa znaki ostrzegawcze o niebezpieczenstwie, bo kiedys dotarli do nich biali ludzi i...zostali zjedzeni. Wiec jeszcze tego typu plemiona istnieja. Akurat to, dzis jest obserwowane juz tylko z powietrza, czyli my dla nich jestesmy jak obcy :-)
Wracajac do naszej wycieczki w okolicach Leticii, to wszytsko to bylo na terytorium Peru, bo poruszalismy sie po strefie styku 3 granic, w ogole ciekawa sprawa bo nasz hotel w Letici (Kolumbia) znajdowal sie jakies 40 metrow od granicy brazylijskiej, a zeby bylo smiesznie w Brazylii byla juz inna strefa czasowa, wiec wprowadzalo to czasem niemale zaklopotanie. Tuaj w Amerycie Pld., poruszanie sie pomiedzy krajami, nie bylo zadnym problemem, po uzyskaniu pieczatek w paszportach, moglismy sie poruszac dowolnie i bez zadnych kontroli pomiedzy trzema panstwami.
Wracajac do wioski indianskiej, to po jej opuszczeniu, udalismy sie do peruwianskiego miasteczka (wioski, osady) w Peru, Santa Rosa. Z tamtejszych atrakcji bylo do zobaczania, minii zoo, a w nim malpy, papugi, kajmany, boa itp, czyli wszystko to co tak trudno bylo zobaczyc w dzungli :) W planach byla plantacja koki, no bo w Peru to jest legalne, ale plantacji znalezc sie nie udalo, jedynie maly krzak, ale zawsze cos. Poszlismy ogladac tylko krzak, ale juz w drodze powrotnej dowiedzielismy sie ze 6 godzin w gore rzeki znajduje sie fabryka gdzie produkuje sie kokaine, swoja droga nie byloby pewnie problemu z jej kupnem, bo podobno od 3 lat mieszka tu pewien Niemiec i robi niezly interes. Tak to tu wyglada! I jeszcze ciekawostka, zeby uzyskac 1kg kokainy, potrzeba 300 kg lisci koki!!

Nastepnego dnia, o godzinie 4 rano pobudka i na lodz (szybka lodz) i do Manaus. Mialo to zajac 30 godzin zajelo chyba 34,czyli nie tak zle jak na tutejsze realia. Mialo byc komfortowo, z jedzeniem, piciem i ogolnie szybko, noi bylo. Ale byl jeden minus, trzeba bylo prawie caly czas siedziec i to dalo wszystkim w dupe rowno, po 30 godzinach siedzenia kazdy mial dosyc, naprawde meczaca podroz, juz chyba dwa dni na tym statku byly lepsze :) Poki co, plywania po Amazonce mam nadto, wszytsko fajne ale z umiarem :)


Noi po 30 godzinaach dotarlismy do Manaus, bardzo duze miasto, cos kolo miliona mieszkncow albo nawet ponad. Miasto portowe, a my mieszkamy w dzielnicy portowej, ktora jest z reszta bardzo niebezpieczna, wiec po zmroku lepiej tu samemu nie chodzic. Cale miasto dosc podupadle, poza kilkoma budynkami i jego czesciami. Opera jeszcze z czasow boomu kauczukowego naprawde niezla, wszystko w srodku posprowadzane z Europy, a to drewno, a to lustra, a to obrazy. Natomiast dzis, miasto praktycznie w ogole sie nie rozwija i podupada. W zasadzie nie ma co wiecej pisac. Dzis w planach, podroz do punktu zlaczenia sie dwoch rzek, Rio Branco i Rio Negro, a jutro o 18 wyruszamy w 16 godzinna podroz do Wenezueli i wkrotce kolejna solidna ekspedycja na Roraime.

Zauwazam dziwna prawidlowosc, ze im wieksze miasto tym wolniejszy inetrnet i tym trudniej go znalezc, tutaj w Manaus bylo z tym naprawde ciezko, wiec fotek napewno zadnych nie wrzuce. Ponadto z miasta do miasta coraz wiekszy upal, za kazdym razem jak mysle ze juz cieplej byc nie moze, po pewnym czasie okazuje sie ze jednak moze :)

To na tyle z Manaus, kolejny wpis jak warunki tutejsze pozwola.

środa, 19 sierpnia 2009

Leticia



No wiec doplynelismy, wlasciwie to nie do samej Leticii ale do ostaniej osady w Peru, powiem szczerze ze nie pamietam jak ona sie nazywala. W ogole ciekawie bylo, bo jak statek sie zatrzymal, to jest rzeka i po jednej stronie na brzegu zaczyna sie Barzylia a po drugie jeszcze jest Peru. Najpierw trzeba bylow zalatwic formalnosci, czyli lodka do punktu gdzie dostalismy pieczatke wyjazdowo z Peru, potem znowu przez rzeke i do Brazylii po pieczatke do paszportu, a potem do konca ulica i juz w Kolumbii :), niecale 2 godziny i zaliczone 3 kraje!¨:)

Aktualnie jestem w Kolumbii w malym miasteczku Leticia. Nie ma tu jakis rewelacji, ale jest nawet ladnie i dosc spokojnie, po tym jakie bylo Iquitos, gdzie ciagle doslownie ciagle bylo glosno od tych tuk tukow, to tutaj jest w miare cicho. Na ulicach jest o wiele wiecej samochodow niz w Peru ale glownie to motory. Troche to wszystko przypomina nasze nadmorskie kurorty, masa sklepow z pamiatkami i duzo miejsc gdzie mozna zjesc cos lokalnego. Upal jaki nas zastal po dotarciu na miejsce byl chyba na dobicie po tych dwoch dniach rejsu, myslalem ze w Iquitos bylo goraco, ale to co zastalem tutaj przeszlo mouje oczekiwania, jednym slowem tropiki ;) Dopiero po deszczu sie troche ochlodzilo, o wlasnie spadl deszcz numer dwa ;)

Hotelik w ktorym mieszkamy, calkiem przyzwoity, nawet basen jest ;)

Ogolnie milo i przytulnie, jutro troche zwiedzania, tzn jakies rejsy po okolicy na lodzi,a w piatek nad ranem gdzies kolo 4 pakujemy sie do szybkiej lodzi i prosto do Manaus. Taka szybka lodz plynie jakies 30 godzin ;) no ale samolotu nie udalo sie zalatwic.


Ha! A tak poruszalismy sie po Brazylii i Kolumbii :)A to juz w Leticii, a za mna duzo roznych owocow :)

Rejs:Iquitos-Leticia

Najpierw foty bo mialem komplikacjie z obsluga tego wszystkiego a dopiero potem wpis.
Hehe, wioska w srodku dzungli, ale przyjrzyjcie sie co sobie miejscowi kupili :)
A to toaleta ¨tylko do sikania¨, tuz obok naszych miejscowek :)

Jesli bylo malo do wyaldowania albo nieiwelu ludzi wysaidalo w wiosce to wtedy nie zatrymywal sie statek tylko w ruch posylano tak mniej wiecej lodz.


Poranek na Amazonce.

Tutaj jedna z wiekszych wiosek przy jakich zatrzymywal sie statek. A takich postojow bylo naprawde sporo.




Tu jedna z mniejszych wiosek, kilka domow i tyle. Statki i lodzie sa dla tyhc ludzi jak samochody, a Amazonka jak autostrada.

Wschod slonca nad Amazonka, czsem bylo czym nacieszyc oczy :-)




Hamak wiesza sie tam gdzie jest miejsce, najpierw jest go duzo a potem coraz mniej, natomiast po pewnym czasie az trudno uwierzyc gdzie niektorzy potrafia zmiescic swoj hamak :-)






W porcie.




Nasz statek, El Gran Diego, czyli Wielki Diego :-)




Zaladunek...wszystkiego po kolei.


A TERAZ JAK TO BYLO

Bylo juz popoludnie, jakos kolo godziny 16, czyli dwie godziny do zmroku, wiec wyszlismy z hotelu wsiedli nasze tuk tuki :-) i ruszylismy w strone portu na nasz statek ktory planowo odplywac mial o godzinie 20. Juz na samym pocatku Lukasz uprzedzil nas ze odrazu wchodzimy na statek, idziemy na 3 pietro tam rozkladamy bagaze, wieszamy hamaki a dopiero potem zakupy zwiedzanie portu itp. Chodzilo miedzy innymi o to ze w porcie jest strasznie duzo zlodziejstwa, zreszta nikt tego nie musial nam mowic, bo okolica wygladala naprawde nieciekawie, jedno wielkie smietnisko, tlumy ludzi i ogolnie bieda na kazdym kroku.
Przyjelismy strategie ze zawsze przy bagazach ma zostac jedna osoba pilnujaca, i musze powiedziec ze odniosla ona skutek bo po dwoch nocach doplynelismy ze wszystkim.
Taki rejs statkiem to ciekawe przezycie, bo statek ktory wybralismy to nie byl jakis turystyczny jacht czy cos za gruba kase tylko prom ktorym poruszaja sie miejscowi, zreszta nas (powiedzmy Gringos :)) bylo niewielu na pokladzie. Jak dotarlismy do portu jakies 3,5 goziny przed polanowanym odplynieciem to zaladunek statku odbywal sie pelna para, pakowano doslownie wszystko, od jedzenia, przez sprzet typu lodowki czy tv, az do wielkich bryl lodu. Wszystkie te towary byly stopniowo przez cala podroz dostarczane do wiosek usytuowanych przy brzegu Amazonki, tak wiec raz postoj zajmowal kilka minut a raz grubo ponad godzine bo w kazdej wiosce w zaleznosci od potrzeb trzeba bylo wszytsko co potrzebne wyladowac. Zdarzalo sie tez ze po drodze takze doladowywano cos na statek dodatkowo, raz bylo ostro bo zaladowali swinie (je akurat skyszalem) i podobno krowy (ale tego juz osobiscie nie widzialem) :-).
Przy kazdym dluzszym postoju, miejscowi ludzie z wiosek wchodzili na poklad i sprzedawali swoje wyroby, glownie bylo to jedzenie, smazone ryby, robione sery itp. wszystko naprawde za grosze, bo dobry obiad mozna bylo zjesc za kilka soli, to mniej wiecej tak jak za kilka zlotych. Do kazdego prawie posilku zawsze dodawano maniok i banany, zreszta nie tylko na statku bo praktycznie juz od Iquitos zaczely sie smakolyki typu ryba z bananem :-) Ale trzeba przyznac ze jest to nawet smaczne, jak dla mnie kuchnia tych rejonow jest dobra, moze nie jakas zajebista, ale smaczna, a ponadto pozywna. Tuataj glownym skladniekiem jest wlasnie maniok, banany ryby, kurczak i przede wszystkim ryz, ryz jest doslownie wszedzie. Odnosnie tych bananow to maja ich podobno klikadziesiat gatunkow, u nas natomiast jest tylko kilka, wiec ten banan samzony na cieplo czy zinmo, wcale nie jest slodki czy zbyt bananowy, wiec pasuje do miesa, ale fakt faktem jestem chyba jedyna osoba z naszej wyprawy ktora polubila te banany i maniok :) No ale wrocmy do rejsu :-)
Po raz pierwszy mialem przed soba perspektywe spania na hamaku, troche niepewnie to widzialem, ale okazalo sie ze to naprawde swietny wynalazek, bo nie dosc ze wygodnie i ekonomicznie (bo hamak taki duzo miejsca nie zajmuje a drogi tez nie jest) to jeszcze sie mozna pobujac :-) Ogolnie bylo wiec wygodnie.
Ale zeby za wygodnie nie bylo..:-) to mielismy miejscowki na samym koncu statku tuz nad silnikiem wiec bylo glosno, na tyle glosno ze sluchajac wieczorem mp3 musialem sluchac na maksa a i tak niewiele slyszalem, no ale po kilku godzinach silnik juz nie robil nikomu roznicy, gorzej ze spalinami, ktory w kryzysowych momentach pochlanialy nas doslownie :-) Zeby uscislic, spalismy pod dachem ale byl tylko dach, a tak to na okolo wszedzie swieze(nie liczac spalin) powietrze.
Noi mniej wiecej w takich warunkach mijal caly rejs. O wlasnie, dodam jeszcze ze spotkal nas pierwszy tropkilany deszcz, w ogole niesamowite ze siedze tu juz tyle czasu, bylem 5 dni w dzungli a dopiero teraz spadl pierwszy deszcz, ale w sumie to mnie akurat cieszy. JEsli chodzi o deszcze, to tak jak mowia, krotki ale obfity :-)
Widoki po drodze ladne, czasem nawet bardzo ladne, tylko wciaz takie same, ale w tym wzgledzie nie ma na co narzekac, bo jak sobie pomyslalem ze plyne po Amazonce a na okolo tylko dzungla to jakos wciaz trudno mi bylo w to uwierzyc :-)






poniedziałek, 17 sierpnia 2009

Foty raz jeszcze

Takich drzew jest tam sporo i jak widac sa one spore ;)
Po przejsciu przez rzeke ;) Niby smieszne, ale jak czlowiek ma potem przez kilka godzin chodzic w zaduchu i upale po lesie w mokrych kaloszach, to juz nie jest tak bardzo do smiechu ;)

W drodze do indianskiej wioski.


Proba plywania na dlubance ;) Jest to nieprosta sprawa, bo lodka taka jest bardzo wywrotna, a jak widac na zdjeciu na dodatek ta jest solidnie uszkodzona, kilka nieprzemyslanych ruchow i czlowiek znajduje sie pod woda. A co najlepsze mijscowi poruszajac sie na takiej lodzi poluja na kilkumetrowe kajmany, wiec szacunek dla nich ;)



Foty

Jezioro nad ktroym obozowalismy podczas pierwszej nocy.
Budowa szalasu. Ciezka praca dach z lisci palmowych a wiazanie za pomoca lian. Ale najpierw te liscie trzeba sciac a lsiany znalezc. Na oboz dla 7 osob, ogolocilismy z lisci cale dwie palmy, naprawde ciezka praca ;)

Mlode pokolenie indian ;)


Wesola lodz na Amazonce, bimber i slonce zrobily swoje :)






niedziela, 16 sierpnia 2009

Dzungla

Po 4 dniach spedzonych w odleglosci 200km od cywilizacji powrocilem do miasta, a konkretniedo Iquitps, jednakze nie nadlugo bo juz jutro wsiadam na statek i dwa dni plyniemy do Letici-malego kolumbijskiego miasteczka.

Coz mam napisac o dzungli... Napewno bylato niesamowita przygoda, alemoje wyobrazenie o niej bylo zupelnie inne. Po pierwsze jesli ktos idzie zprzewodnikiem,ktory oczywiscie zna sie na rzeczy, toniemusi sie niczego obawiac, a my takowego mielismy, gosc sluzyl w armi,przez wielelat tropil terrorystow w boliwijskiej, kolumnijskiej i peruwianskiej dzungli. Ja przed wejsciem do tropikalnego lasu myslalem ze na co trzeciej galezi bedzie wisial waz, i trzeba bedzie uwazac zeby nie wdepnac w jakies jadowitepaskudztwo, a obok beda biegac stada tapirow :) Powaznie tak myslalem, ale teraz juz wiem jak to wyglada naprawde. Przez dwie noce, zaraz jak zapadl zmrok wyruszalismy na poszukiwanie zwierzat w las, obczailismy kilkaskorpionow, dosc malego jak na tutejsze warunki pajaka, ale tak to nic poza tym, zadnego weza, zadnej tarantuli, doslownie nic! Wiec pierwszy wniosek jest taki ze w ogo9lnosci zagrozenia nie stanowiazwierzeta, oczywiscie ze mkozna zastac ukaszonym przez weza, al trzeba miec duzoego pecha, naprawde duzego, dodatkowo trzeba wziac od uwage to, ze weze uciekajaprzed czlowiekiem,satylko dwaktore atakuja. Jesli chodzi o anakonde, jaguaraczy pumeto jest ich tak malo ze zobazcenie ktoregosz nich granoiczy zcudem, ale...mimo wszystko trzeba miec sie na bacznosci :)
WIec co jest najwiekszym zagrozeniem? Moim zdaniem zgubienie sie w lesie,mmoze brzmi to naiwnie, ale jest niesamowite jak latwo zgubic sciezke, jesli oczywiscie takowa istnieje, wystarczy oddalic sie na 20 metrowod obozu i az trudno w to uwierzy, ale mozesie zdarzyc zejuz sie do niego nie trafi z powrotem. Szczerzepowiedziawszy nie wierzylem w to, dopoki sam sie o tym nie przekonalem :)

Nasza wedrowke zaczelismy z opoznieniem, wyruszylismy z Iquitos o godzinie 11samochodem do Nauty, nawiasem mowiac to jecdyna droga asfañltowa ktora wychpodzi z tego miasta. Nastepnie wpakowalismy sie na lodke i po 3,5 godzinach dostalismy sie do ostatniej cywilizowanej osady, nastepnie bylaprzed nami juz tylko dziewicza selwa :) Poniewaz mielismy duze opoznienie, amarsz azaczelismy o godzinie 17, nie trudno bylo siedomyslic ze bedziemy maszerowac pozmroku, bo tutaj zmrok zapada o godzinie 18. Po 4 godzinach wedrowki, gubiac sie po drodze kilka razy dotarlismy do obozu nad jeziorem. Po dordze byly niezle przygody bo trzeba bylo pokonywac rzeke na kladce ktora skladala sie mniej wiecej z jednego drzewa.Dostalismy tylko wskazowke ze jezeli ktos wpadnie toma sie nie ruszac ze wzgledu na kajmany i wegorze elektryczne :D

Nastepne dwie noce to wypady wglad lasu, o roznych porach, zeby poznac rosliny, i posuzkac zwierzat. Jesli ktosma pojecie i zna sie na rzeczy moze preztrwac w dzungli kilka miesiecy, niektore rosliny dzialaja jak lekarstwo, w innych jest czysciutka woda, i jest kilka jadalnych roslin, cos w rodzaju palmy, cos podobnego do jagod.Ale ktos kto nie wie co jest co, ginie po kilku dniach, nietrufdno o pomylke, mozna trafic na drzewo o trujacej korze, albo takie ktorego sok jest toksyczny, wystarczy kilka kropel na skore i od razu goraczka, dookaa odrazu traci nsie wzrok, jednym slowem jak do dzungli to tylko0 z kims kto sie w niej wychowal :)

Jak juz wspomnialem, obozowalismy nad jeziorem, nigdy bymi nie przyszlo do glowy ze ktos pozowli mi na kapiel w zalewie w srodku dzungli, otoz okazalo sie ze pozowlnie dostalem, tylko zmalymi zastrzezeniem zeby nie podplywac do drugiego brzegu bo tam spia kajmaany :) Mowimi oczywisci o dziennych kapielach, bo w nocy wszystko,cala zwierzyna ruisza napolowanie, dlategomiedzy innymi po nocy staralismy sie zaobserwowac jakies zwierzeta. Nasi przewodnicy upolowali jkajmana, polowili kilka piranie i jedzenie bylo codziennie,musze przyznac ze bardzo smaczne ;)

Ogolem spedzilimsy 3 nocew lesie, zteog wzgledu ze przedluzylismy sobie pobyt bo bylo naprawde ciekawie i wyszscy byli zata opcja.
Trzeci dzien byl najciezszy, na sniadanie lyzka dzemu, kestunczyka i kilka herbatnikow, to wszystko, nastepnie 8 godzinny trekking, z czego polowa juztylko przez dziewicza selwe, bez zadnych sciezek, droge trzeba bylo robic sobie uzywajac maczety. Taki marsz jest niezykle wyczerpujacy, zew wzgledu, ilosc zarosli, drzew i krzewow, ktore zazwyczajk nrosna w najmniej odopowiednich miejscach, oraz ze wzgledu na warunki , czlowiek non stop jest mokry i ciagla duchota,i to daje najbvardziej w kosc, Caly czas kierowalismy sie wzdluz rzeki,ale jak sie okazaloma ona kilka doplywow ktore trzeba bylo ponywac poprostu wplaw, ale to juz wszystko jedno bo i tak cale ubranie bylomokre.Wrezcie po 8 godzinach dotarlismy do wioski indianskiej.

Wioska zrobila na mnie niesamowite wrazenie, zyje tam okolo200 ludzi, zdala od cywilizacji, w chatach ktorcyh dach jest zrobiony z liscipalmowych, kazdy kazdego zna, zyja z uprawy pola, maja jeden bar, w ktorym jest telewizor w ktorym leca lattynoskie teledyski zkasety, mozna kupic piwo, bimber i cole, niby ubog, ale klimat jest niesamowity. Zostalismy bardzo zyczliwieprzyjeci,spalismy nawet w domu szamana. Wieczorem przyszla porana ceremonie Aayahuaski, nie pmam terazczasu tlumaczyc co to jest,aleogolna idea jest taka ze pije sie wywar zhalucynogennych ziol a nastepnie oglada sie swoje wizje a potem je interpertuj odpowiednio, takie cos indianieparaktykuja od dawnych czasow, Jaoczywiscie bylem chetny nata ceremonie, ale dzis mohe powiedziec ze nikomu niepolecam, Wizji nie mialem, natomiast po okolo godzinie siedzenia poi ciemku w kregu razem z szamanem, jak sie podnioslem to ceizko bylo ustacna nogach, to cos innego niz kac czy stan po alkoholu, czlowiek jest otepialy i sie prawieprzewraca, a trzyma do mnastepnego dnia. I tak bylo niezlebo 2 osobyz naszej grupy zwracaly ten wywar po godzinie, ale wizji niemialnikt :) Oczyiwscie wytlumaczenie szamana bylo takie zeza pierwszym razem nie ma sie wizji. Przy tej calej ceremoni bylo jeszczemachanie lismi nad glowa, indianski spiew, kropinie glowy jakas woda, a nastepnie szaman wsysyalk to wode z wlosow po czym prawie ja z porotem naglowespluwal :) Naprawde ciekawie!

Po 4 nocach w podrozy,w ciagym marszu w goracym klimacie, chec zazycia pryszniaca byla nizezniemkska, to aztrudno opisac :) Ale przed nami byl jeszcze 6 godzinny rejs na lodzi domiasta, zczego polowaczyli jakies 3 godziny nalodzi bez zadnego dachu aslonce grzalo rowno, ale po drodze mijalismy co pol godziny indianskie wioski i za kazdym razem bylpostoj zeby napelnic butelñke lokalnym bimbrem :) Bylo naprawde wesolo :)

Na dzis musze konczyc, nie wiem czy mi sie uda rzucic jakies foty bo z tym jest problem, pozatym slyszalem zeblog cos nie dziala, ale mam nadzieje ze juz jest ok!
Byz moze kolejny wpis zLetici za jakies dwa dni.

wtorek, 11 sierpnia 2009

Przed ekspedycja do dzungli

No wiec...Jutro ruszamy do dzungli.
Dzis Lukasz zalatwil przewodnika, odbyl z nim rozmowe i zapowiada sie naprawde hardkorowo!

Na ekspedycje mamy przewidziane jakies 4-5 dni w zaleznosci jak nam bedzie szlo. Ruszamy z Iquitos do Nauty a stamtad juz wskakujemy w kalosze i prosto do dzungli. Jutrzejszy marsz ma nam zajac okolo 4 godzin, po czym dojdziemy do miejsca w ktorym rozbijemy sami obozowisko, bedziemy spac na poslaniu z lisci palmowych w spiworach, przykrcy czy owinieci moskitiera z jakim dachem nad nami. W nocy i w dzien robimy wypady zeby obserwowac zwierzeta. A nastepnie dale podrozujemy. Ogolnie do ostatniego dnia (po dwoch nocach spedzonych w lesie), bedzie bardzo ciezko, ale w dzien po drugiej nocy bedzie podobno morderczo. Mamy dostac sie do wioski indianskiej polozonej po drugiej stronie rzeki, plecaki przetrnsportujemy na jakiejs plachcie, natomiast sami musimy ja jakos pokonac, szczerze powiedziawszy do konca nie wiadomo jeszcze jak, bo to zalezy od warunkow, jest opcja ze przedostaniemy sie na tratwie ktora zrobimy :)
Okolo 10 lat temu nasz przewodnik szedl tedy, ale zabladzil i spedzil z ekipa 10 dni w dzungli zeby odnalezc droge, wiec naprawde bedzie ostro. Ale gosc ktory nas prowadzi jest podobno jednym z najlepszych w Iquitos, posiada mase rekomendacji, miedzy innymi od National Geographic, wiec jestesmy w dobrych rekach.
Po dostaniu sie do wioski indianskiej wezmiemy udzial w calonocnej ceremonii u szamana. na nastepny dzien wracamy lodzia po nasze rzeczy do Iquitos i odrazu ruszamy statkiem do Letici, doplyniemy tam dwa dni pozniej. Na razie sa takie plany, oczywiscie w takiej wyprawie wszystko moze sie pozmieniac w trakcie, ale miejmy nadzieje ze tak nie ebdzie, mimo wszystko nie weim kiedy odezwe sie nastepny raz. To 3majcie ksiuki za ekspedycje!

Aha, wczoraj mialem okazje przezuwac liscie koki, bardzo ciekawe doswiadczenie, szkoda ze nie mozna tego praktykowac w polsce, Ogolnie pomaga to na bol glowy, dziala troche pobudzajaco, natomiast w ustach czuje sie takie znieczulenie jak po zastrzyku u dentysty, ale jest to pozytywna sprawa :)

Do uslyszenia!

Iquitos

Wstalismy przed 7 i taksowka na lotnisko. Na lotnisku bez wiesdkzych problemow, podobnie jak sam lot, jedyna ciekawostka jest to ze samolot mial postoj, mozna powiedziec przystanek :) w Pucalpie i czesc ludzi wysaidla a czesc wsiadla na ich miejsce, po czym kontynuowalismy lot do Iquitos. Jak juz mowilem, Iquitos to najwieksze miasto na swiecie do ktorego nie prowadza zadne drigi ladowe, jest naprawde spore bo ma okolo 400tys mieszkancow. Po przylocie i wyjsciu z samolotu pod razu czuc bylo cieplo, duza roznica w porownaniu do Limy, gdzie bylo mozna spokoojnie powiedziec chlodno. Ale w Iq. calkiem przyzwoicie, tzn cieplo i niezagoraco, jakies 27 stopni okolo 13. Pierwsze spojrzenie od razu ,mowi, ze jest to zupelnie inny swiat, inna rozlinnosc, inne bvudynki, juz tak naprawde tropikalnie i po pd amerykansku, mowiac krotko tak jak sobie wy7obrazalem to co spotkamy na anszej drodze. Nastepnie do hotelu udajemy sie pojazdem na ktory mowi sie TukTuk, no wiec byl to moj pierwszy przejazd czyms takim, ale tutaj porusza sie tym polowa mieskzncow, na drodze jest niesamowity ruch na jednym pasie taki pojazdow miesci sie kilka, do tego trzeba dioliczyc jeszcze motory i zwykle samochodzy ktorych jest tu malo. Te tuk tuki to motory, ktore z tyle maja miejscie z dachem na dwoch pasazerow, jest to cos w rodzaju bryczki takiej tylko ze zamiast konia jest motor :) Ma to 3 kola i wydaje dosc glosny dzwiek, biorac po uwage to ze tu prawie wszyscy tym jezdzam to wokol jest naprawde glosno.
Dojezdzamy do hotelu, szybki rozpakunek i krotkie zwiedzanko. Wreszcie zopabczylem ta slynna Amazonke, a wokol zielone lasy, jak to wyglada nie trzeba mowic bo chyba kazdy zna ten widok z obrazkow :)
Przed chwila zjadlem obiad, wreszcie cos miejscowego :) tzn. wolowina, jajko ryz, warzywa i do tego banany smazone, oczywiscie to jedno danie na jednym talerzu :D, ale musze przyznac ze bardzo smaczne.

Teraz Lukasz zalatwia przewodnika bo jutro w planach wypad na 3 noce do dzungli wiec nie wiem kiedy znow cos napisze...

Lima

Do Limy dolecielismy bez wiekszych problemow, moze jakies drobne opoznienie. Zaliczylem pierwsza mala strate podczas podrozy a mianowicie, stracilme karimate, po prostu gdzies sie zaplatala po drodze, na szczescie z placakiem i cala jego zawartoscia wszystko ok.
Jesli chodzi o sam lot to pierwszy raz lecialem taka machina jak airbus, to bylo po prostu ogromne, dlugie szerokie i ogolnie robilo wrazenie. 12 godzin dalo w tylek, tym bardziej ze noc wczesniej nie pòspana, za oknem caly czas swieci slonce, no bo przxeciez w Limie czas cofamy o 7 godzin w stosunku do naszego, ale trzeba przyznac ze oblsuga sie postarala :) Na pokladzie bylo jedzenie, picie, kawusia, music, tv wiec ogolnie naprawde komfortowo, przynajmniej ja sie tego niespodziewal. Za oknem widoki ogolnie prawie przez caly lot bez wiekszych zmian, najpierw 6 godzin ocean a potem...no wlasnie a potem bite 5 albo 6 godzin lasy lasy i jeszcze raz lasy. Ja wiedzialem, slyszalem i naogladalem sie na mapie jak duzy teren pokrywa dzungla, ale to dopiero do mnie dotarlo kiedy za kazdym razem zerkajac za szybe samolotu widzialem pod soba zielen, naprawde niesamowita sprawa!
W Limie wyszli po nas Lukasz z Tomkiem, bardzo fajne chlopaki, odrazu od pierwszego spotkania. Potem taksowka i do hotelu. Jesli chodzi o ta taksowke, to nie ma wiele wspolnego przynajmniej z wygladu z naszymmi taxi, ale wazne ze jezdzi. W Limie o godzinie 18 jak juz przayjechalismy byl zmrok, no bo tutaj codziennie szaro jest od okolo 18, tempaeratura nieduza, no bo tutaj jest zima, wiec gdzies tak w nocy okolo14 stopni a w dzien napewno nie wiecej nioz 20. >Slonca nie widzialem w goloe, non stop chmury, jakas taka mgla trudno to okreslic. Na pierwsza noc zakwaterowalismy sie w hotelu w poblizu centrum miasta,a le jjuz na samym poczatku Lukasz powiedzial ze w centrum jest niebezpiecznie i musim,y chodzic grupa, na szczescie podczas wiczornyhc wedrowek nie mielismy sie okazji przekonac ze jest groznie, Pierwsze co sie rzyuca w oczy, to odglos klaksopnow, kazdy na kazdego trabio, non stop, na poczatku ciezko sie przyzywczaic, tutaj kazdy jezdzi jak chce, a prawda jest taka ze wiekszy ma pierwszenstwo na drodze :) Jesli chodzi o pieszych, to jednym slowem przechdozac przez ulice trzeba uwzazac, ale tez nie nalezcy patrzec na swiatla, bnpo one tu sa ale raczej nikt na nie uwagi nie zwraca :)
Po pierwszej nocy w hoitelu, na drugi dzien, krotkie zwiedzanie centrum miasta, dwa muzea i przeprowadzka do Miraflores, jednej z najbogatszych dzielnic w Limie.
W centrum bylo widac biede, duzo brudu, czasem pdejrzanych ggosci, czuc bylo ze nie jest przyjemnie, natomiast w Miraflores jakby zupelnie inny swiat, wszyscy kasiasci, odpicowane samochody, ludzie pod krawatmi i ogolnie czysci, budynki nowieutkiie, a hotele drogie, Robi to wrazenie bo jadac z centrum Limy do Miraflores, czlowiek czuje sie tak jakby przejezdzal do innego miasta! Zobaczylismy ocean, wieczorem imprezka, i pakowanie do wylotu do Iquitos.

niedziela, 9 sierpnia 2009

Jeszcze w Madrycie

Udalo mi sie jeszcze dorwac lotniskowego kompa.
Za godzine ruszam do Limy.
Jedna uwaga na temat lotniska, jeszcze czegos takiego nie widzialem, to jest poprostu ogromne, zeby dostac sie do bramki trzeba isc jakies pol godziny i jechac dobre pare minut metrem ktore sie porusza pod lotniskiem, w dodatku bez prowadzacego, nie wiem jak taka osoba sie nazywa :-)
Ponadto wczoraj na glownym placu Madrytu, nazywa sie chyba Plaza Mayor zobaczylem wreszcie to slynne Flamenco, mnie sie podobalo bardz, natomiast Hiszpanie patrzeli jak zaczarowani :-)
Postaram siejeszcze wrzucic kilka fotek z miasta bonawt calkiem ciekawych siedogrzebalem, w szcegolnosci ze sklepu czyraczej sklepobaru gdzie dojrzewa sobie miecho :-) cale sciany obwieszone sa swinskimi czyjakimikolwiek nogamiktore soie dojrzewaja, natomiast w tym wspanialym zapachu swinskich odnozy tlum ludzi popija sobie piwko i podjada co zostaniez nogi oskubane :-))
We wszystkich knajpachjest strasznie glosno, jeden przekrzykuje drugiego, jednym slowem bardzo klimatycznie :-)
Musze knczyc, bo po perwzeniemam juz nerwow do metalowej klawiatury, a po drugierobi sie kolejka do kompa...
do uslysenia czy tam zobcznia wLimie, 3mac kciuki za lot :-)

sobota, 8 sierpnia 2009

Kilka fotek

Ponizej cos co zszokowalo mnie totalnie a mianowicie darmowy posilek na pokladzie i to jeszcze jaki! Kto podrozowal tsanimi liniami rozumie moje zdziwienie!















Dalej ja na tle palacu krolewskiego.














A ponizej proba zjedzenia czegos hidzpanskiego w Hiszpani, jak widac dostalem kawal miecha, frytki i jakies warzywa, nic specjalnego, ale obiecuje ze z Peru zobaczycice nieziemskie kulinarne odkrycia.

Ponizej ja podczas nocnego wypadu na miasto, za mna prawdziwe bonzai, w samym centrum Madryty. Natomiast ja sam pod dosc duzym wplywem, greckiej Metaxy :)


A ponizej okolice palacu krolewskiego, w ktorych znajduja sie wypasione ogrody ktore naprawde robia wrazenie, ale jak juz pisalem to po prostu trzeba zobaczyc.


A na na koniec kilka fotek z lotu ptaka, najpierw okolice Wraszawy a potem goraca Hiszpania.

















Madryt wita!

Witam wszystkich zainteresowanych!
Na wstepietyle napisze ze klawiatura na ktorej pisze jest w oplakanym stanie i moge bardzo czesto gubic litery! Alepo kolei!
Zaczelo sie o godzinie 3 nad ranem. szybka pobudka i szybki dojazd do warszawy na lotnisko. raczej bez zadbych problemow. Jesemsy w Madrycie o godzinie 14. troche opnad 3 godziny lotu, nie powiem bo przy ladowaniu mielismy naprawde spore przeboje, tzw turbulencje, ktore wszystkich przyprawiy o dreszcze, telepalo nas nieziemsko :). ale wszystko dobrze sie skonczylo i wylodowalismy szczesliwie!
I tewraz po kolei jesli w ogole jest to mozliwe. ilosc wrazen ktore dostarczyly mi kilka goddzin w madrycie ciezko bedzie tu opisac alle sprobujmypo kolei.
zacznijmynod tego ze bylem nawiny myslac ze zdarze cokolwiek zwiedzic przez 8 godzin hehe bo zanim dostalismy sie do centrum minelo kilka godzin. Spimy w hostelu za 18 euro czyli taniocha jak na ntutejsze warunki. Atmosfera jest tu jak w schronisku, jednym slowem sami swoi, ludzie z ktorymi mozna pogadac ttylko ze z przroznych zakotkoww swiata od argentyny na japoniii konczac.Towarzystwo z ktorym sie tu bujam jest okej. Jednym sloem silna kilkuosobowa grupa. A jesli chodzi o Madryt to, w dzien nie robi wiekszzego wrazenia, ale w nocy jednym slowem odjazd, zycie tu sie zaczyna od godziny 22 wszyscy wychodza na ulice i zaczynaja sie bawic, ilosc knajp, waskich uliczek, kryje sie przy krakowie i wlosskich miasteczkach Jednym slowem rewelacja! Trzeba tu byc i to zobaczyc! Jesli chodzi o nasze dalsze plany to jutro wstajemy o 8 i zasuwamy na lotniisko bo przed nami 12 godzinny lot do Limy. A teraz mam do nwyboru albo isc spac i powiedziec Madrytowi do widzenis, albo isc i korzystac zcycia nocnego z ktorego teraz korzystaja inni, zobaczymy na czym sie skonczy :)
Aktualnie jest godzina 1.30, wiec troche pozno, co prawda zycie nocne kwitnie w tym hostelu ale zwazajac ze jutro przede mna 12 godzinny lot musze konczyc. Az glupio to mowic, pisac, wszydtko jedno, ael tsak niefajnie stad odjezdzac, to miasto jest po prostu zajebiste! Na bank tu wroce. Zabawa, dobre zarcie, cieple wieczory, po prostu prawdziwa Hiszpania o ktorej nie mailem i dalej nie mam duzego pojecia ale wiem jedno ze goraa Toskania sie przy niej kryje :p.
Sory za tak niezgrabny wpis ale na tej klawiaturze naprawde nie da sie pracowac, czysta paranoja!!

piątek, 7 sierpnia 2009

Jeszcze tylko kilka godzin

Za kilka godzin przygoda sie zaczyna :-) Toboły spakowane, wszystko zmieszczone do 55 litrowego plecaka, co jest moim pierwszym sukcesem tego rodzaju :-) Plus maly plecak zeby nie bylo ;p
Wylatuje jutro o 10.40, mam nadzieje silna zwarta 5 osobowa grupa.

Kolejna relacja, miejmy nadzieje z Madrytu!

wtorek, 4 sierpnia 2009

Mapka z trasą wyprawy

Jakby ktos wolał graficznie to dodałem mapkę z trasą wyprawy, link znajduje się po prawej stronie (ciężko nie zauważyć :-))