Po 4 dniach spedzonych w odleglosci 200km od cywilizacji powrocilem do miasta, a konkretniedo Iquitps, jednakze nie nadlugo bo juz jutro wsiadam na statek i dwa dni plyniemy do Letici-malego kolumbijskiego miasteczka.
Coz mam napisac o dzungli... Napewno bylato niesamowita przygoda, alemoje wyobrazenie o niej bylo zupelnie inne. Po pierwsze jesli ktos idzie zprzewodnikiem,ktory oczywiscie zna sie na rzeczy, toniemusi sie niczego obawiac, a my takowego mielismy, gosc sluzyl w armi,przez wielelat tropil terrorystow w boliwijskiej, kolumnijskiej i peruwianskiej dzungli. Ja przed wejsciem do tropikalnego lasu myslalem ze na co trzeciej galezi bedzie wisial waz, i trzeba bedzie uwazac zeby nie wdepnac w jakies jadowitepaskudztwo, a obok beda biegac stada tapirow :) Powaznie tak myslalem, ale teraz juz wiem jak to wyglada naprawde. Przez dwie noce, zaraz jak zapadl zmrok wyruszalismy na poszukiwanie zwierzat w las, obczailismy kilkaskorpionow, dosc malego jak na tutejsze warunki pajaka, ale tak to nic poza tym, zadnego weza, zadnej tarantuli, doslownie nic! Wiec pierwszy wniosek jest taki ze w ogo9lnosci zagrozenia nie stanowiazwierzeta, oczywiscie ze mkozna zastac ukaszonym przez weza, al trzeba miec duzoego pecha, naprawde duzego, dodatkowo trzeba wziac od uwage to, ze weze uciekajaprzed czlowiekiem,satylko dwaktore atakuja. Jesli chodzi o anakonde, jaguaraczy pumeto jest ich tak malo ze zobazcenie ktoregosz nich granoiczy zcudem, ale...mimo wszystko trzeba miec sie na bacznosci :)
WIec co jest najwiekszym zagrozeniem? Moim zdaniem zgubienie sie w lesie,mmoze brzmi to naiwnie, ale jest niesamowite jak latwo zgubic sciezke, jesli oczywiscie takowa istnieje, wystarczy oddalic sie na 20 metrowod obozu i az trudno w to uwierzy, ale mozesie zdarzyc zejuz sie do niego nie trafi z powrotem. Szczerzepowiedziawszy nie wierzylem w to, dopoki sam sie o tym nie przekonalem :)
Nasza wedrowke zaczelismy z opoznieniem, wyruszylismy z Iquitos o godzinie 11samochodem do Nauty, nawiasem mowiac to jecdyna droga asfañltowa ktora wychpodzi z tego miasta. Nastepnie wpakowalismy sie na lodke i po 3,5 godzinach dostalismy sie do ostatniej cywilizowanej osady, nastepnie bylaprzed nami juz tylko dziewicza selwa :) Poniewaz mielismy duze opoznienie, amarsz azaczelismy o godzinie 17, nie trudno bylo siedomyslic ze bedziemy maszerowac pozmroku, bo tutaj zmrok zapada o godzinie 18. Po 4 godzinach wedrowki, gubiac sie po drodze kilka razy dotarlismy do obozu nad jeziorem. Po dordze byly niezle przygody bo trzeba bylo pokonywac rzeke na kladce ktora skladala sie mniej wiecej z jednego drzewa.Dostalismy tylko wskazowke ze jezeli ktos wpadnie toma sie nie ruszac ze wzgledu na kajmany i wegorze elektryczne :D
Nastepne dwie noce to wypady wglad lasu, o roznych porach, zeby poznac rosliny, i posuzkac zwierzat. Jesli ktosma pojecie i zna sie na rzeczy moze preztrwac w dzungli kilka miesiecy, niektore rosliny dzialaja jak lekarstwo, w innych jest czysciutka woda, i jest kilka jadalnych roslin, cos w rodzaju palmy, cos podobnego do jagod.Ale ktos kto nie wie co jest co, ginie po kilku dniach, nietrufdno o pomylke, mozna trafic na drzewo o trujacej korze, albo takie ktorego sok jest toksyczny, wystarczy kilka kropel na skore i od razu goraczka, dookaa odrazu traci nsie wzrok, jednym slowem jak do dzungli to tylko0 z kims kto sie w niej wychowal :)
Jak juz wspomnialem, obozowalismy nad jeziorem, nigdy bymi nie przyszlo do glowy ze ktos pozowli mi na kapiel w zalewie w srodku dzungli, otoz okazalo sie ze pozowlnie dostalem, tylko zmalymi zastrzezeniem zeby nie podplywac do drugiego brzegu bo tam spia kajmaany :) Mowimi oczywisci o dziennych kapielach, bo w nocy wszystko,cala zwierzyna ruisza napolowanie, dlategomiedzy innymi po nocy staralismy sie zaobserwowac jakies zwierzeta. Nasi przewodnicy upolowali jkajmana, polowili kilka piranie i jedzenie bylo codziennie,musze przyznac ze bardzo smaczne ;)
Ogolem spedzilimsy 3 nocew lesie, zteog wzgledu ze przedluzylismy sobie pobyt bo bylo naprawde ciekawie i wyszscy byli zata opcja.
Trzeci dzien byl najciezszy, na sniadanie lyzka dzemu, kestunczyka i kilka herbatnikow, to wszystko, nastepnie 8 godzinny trekking, z czego polowa juztylko przez dziewicza selwe, bez zadnych sciezek, droge trzeba bylo robic sobie uzywajac maczety. Taki marsz jest niezykle wyczerpujacy, zew wzgledu, ilosc zarosli, drzew i krzewow, ktore zazwyczajk nrosna w najmniej odopowiednich miejscach, oraz ze wzgledu na warunki , czlowiek non stop jest mokry i ciagla duchota,i to daje najbvardziej w kosc, Caly czas kierowalismy sie wzdluz rzeki,ale jak sie okazaloma ona kilka doplywow ktore trzeba bylo ponywac poprostu wplaw, ale to juz wszystko jedno bo i tak cale ubranie bylomokre.Wrezcie po 8 godzinach dotarlismy do wioski indianskiej.
Wioska zrobila na mnie niesamowite wrazenie, zyje tam okolo200 ludzi, zdala od cywilizacji, w chatach ktorcyh dach jest zrobiony z liscipalmowych, kazdy kazdego zna, zyja z uprawy pola, maja jeden bar, w ktorym jest telewizor w ktorym leca lattynoskie teledyski zkasety, mozna kupic piwo, bimber i cole, niby ubog, ale klimat jest niesamowity. Zostalismy bardzo zyczliwieprzyjeci,spalismy nawet w domu szamana. Wieczorem przyszla porana ceremonie Aayahuaski, nie pmam terazczasu tlumaczyc co to jest,aleogolna idea jest taka ze pije sie wywar zhalucynogennych ziol a nastepnie oglada sie swoje wizje a potem je interpertuj odpowiednio, takie cos indianieparaktykuja od dawnych czasow, Jaoczywiscie bylem chetny nata ceremonie, ale dzis mohe powiedziec ze nikomu niepolecam, Wizji nie mialem, natomiast po okolo godzinie siedzenia poi ciemku w kregu razem z szamanem, jak sie podnioslem to ceizko bylo ustacna nogach, to cos innego niz kac czy stan po alkoholu, czlowiek jest otepialy i sie prawieprzewraca, a trzyma do mnastepnego dnia. I tak bylo niezlebo 2 osobyz naszej grupy zwracaly ten wywar po godzinie, ale wizji niemialnikt :) Oczyiwscie wytlumaczenie szamana bylo takie zeza pierwszym razem nie ma sie wizji. Przy tej calej ceremoni bylo jeszczemachanie lismi nad glowa, indianski spiew, kropinie glowy jakas woda, a nastepnie szaman wsysyalk to wode z wlosow po czym prawie ja z porotem naglowespluwal :) Naprawde ciekawie!
Po 4 nocach w podrozy,w ciagym marszu w goracym klimacie, chec zazycia pryszniaca byla nizezniemkska, to aztrudno opisac :) Ale przed nami byl jeszcze 6 godzinny rejs na lodzi domiasta, zczego polowaczyli jakies 3 godziny nalodzi bez zadnego dachu aslonce grzalo rowno, ale po drodze mijalismy co pol godziny indianskie wioski i za kazdym razem bylpostoj zeby napelnic butelñke lokalnym bimbrem :) Bylo naprawde wesolo :)
Na dzis musze konczyc, nie wiem czy mi sie uda rzucic jakies foty bo z tym jest problem, pozatym slyszalem zeblog cos nie dziala, ale mam nadzieje ze juz jest ok!
Byz moze kolejny wpis zLetici za jakies dwa dni.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz