poniedziałek, 7 września 2009

Santa Fe

Po powrocie do Ciudad Bolivaru okazuje sie ze jestesmy zbyt pozno aby zlapac jakis autobus na wybrzeze, tak wiec decydujemy sie zostac jeszcze jedna noc w hotelu i ruszyc nastepnego dnia.
Po tradycyjnym sniadaniu czyli empanadach i arepach, sa to takie tutejsze placki kukurydziane z miesem w srodku, wsiadamy do autobusu. Klima w autobusie jest ale jakos ciezko to odczuc, bo zaduch nieziemski. Jedziemy jakies 7 godzin, dcieramy do Puerto La Cruz, przesiadamy sie w busa i po godzinie dojezdzamy do wiochy na wybrzezu o nazwie Santa Fe.
Pierwsze wrazenie jest srednie, wysiadamy na mini dworcu dla autobusow a wkolo jednym slowem mini ruina a w dodatku na ulicach dosc duzy nieporzadek. Do plazy idziemy 20 minut i udaje sie znalezc hotel. Plaza jest bardzo mala, tzn kilkasetmetrow dlugosci, ale bardzo waska, wiec hotele i wszystkie budynki sa jakies 10 metrow od morza. Plaza ladna, palmy male i duze, woda w morzu cieplutka. Jednym slowem tropkialnie. Co chwila jezdzi gosc z wozkiem ktory sprzedaje lody i ciagle dzwoni dzwonkiem, ktorego nikt nie slyszy poza Andrzejem ktorego ten dzwiek doprowadza do obledu. Do tego momentu wszystko wydaje sie byc ok, mysle sobie ze czeka mnie dwa dni lenistwa i odpoczynku, ale okazuje sie ze tak dobrze nie bedzie...
Wieczorem udajemy sie na przechadzke po plazy, wszyscy wkolo sa bardzo mili, miejscowy nawet stawia nam piwo, a potem my jemu rzecz jasna :) Kazdy z tutejszych jednak mowi wyraznie i ostrzega zeby nie oddalac sie od plazy do srodka wioski bo tam juz jest niebezpiecznie i moga byc duze problemy. Stosujemy sie do tych rad i do wioski w nocy nie zagladamy, ale sama plaza tez dostarcza ciekawych atrakcji. Jest tu cos na wzor naszych smazalni ryb, tylko najpierw kupuje sie przy wodzie swiezo zlowione ryb, sa jakies 3, 4 rodzaje do wyboru a potem idzie sie 20 metrow dalej i na miejscu zakupiona przez nas ryba za drobna oplata jest przyrzadzana, naprawde fajna sprawa.
Jak juz zapada zmrok to wybrzeze gdzie konczy sie plaza wyglada naprawde klimatycznie, wszedzie gra muzyka, kazdy pije piwo, a co lepsi zapici w trupa ledwo trzymajac sie na nogach probuja mimo wszystko isc naprzod, a na ramieniu na sznurku maja zawieszona butelke rumu, ciekawy patent :) A najlepszy jest widok przed sklepem gdzie stoi sobie plastikowy stolik, wokol 4 krzesla i wszyscy graja w domino, a wokon jeszcze kilku innych z zainteresowaniem podziwia emecjonujaca rozgrywke.
Wieczorem zaczyna sie koszmarna noc, Lukasz i ja zaczynamy odczuwac typowy objaw zatrucia (czyli potrzebe udania sie do toalety :)). Noc zapòwiada sie ciezko bo w hotelu jest ciagle goraco i niesamowicie duszno, bo nie ma tu klimatyzacji. Na drugi dzien chcialbym czuc sie dobrze bo przed nami wycieczka na pobliskie wyspy, nurkowanie itp.
Postanawiam polozyc sie spac nie w pokoju ale na poddaszu na swiezym powietrzu w hamaku. Okazuje sie to zlym pomysle co najmniej z 3 powodow...Po pierwsze droga do toalety jest zbyt dluga, po drugie zaczynaja gryzc tutajsze muszki, cos podobnego do puri puri, a po trzecie nie wiem nawet czemu ale co chwila musze otrzepywac sie z mrowek. Postanawiam wiec przeniesc sie do pokoju, ale juz troche za pozno, bo pogryziony (nie wiem dokladnie przez co) jestem juz prawie caly, wiec noc mija mi na ciaglym przekladaniu sie z boku na bok i probie opanowania ciaglego swedzenia. Jakos udaje sie zasnac.
Na drugi dzien rano, wcale nie czuje sie lepiej, wiem ze musze duzo pic, wiec staram sie jak moge, mimo wszystko nie odpuszczam wyjazdu na wycieczke na wyspy. Jak sie pozniej okazuje warto bylo, bo byla okazja zobaczyc delfiny z odleglosci kilku metrow, ponurkowac na rafie koralowej i polezec na dziewiczej plazy na jednej z tutejszych wysp. Jesli chodzi o takie nurkowanie to niesamowita sprawa, plywac obok ryb, ktorych jest tu cala masa, kazda na dodatek inna, a sama rafa jest przepiekna.
Ale zeby nie bylo ze jest za dobrze na tych Karaibach to musze podczas calego dnia zaliczyc dwa nieciekawe zdarzenia. Po drugim nurkowaniu wychodze z wody w kiepskim stanie, bo oczywiscie nie przyszlo mi do glowy ze rafa koralowa jest taka ostra jaka jest, wiec noga troche rozcieta, niby nic ale przy tej slonej wodzie to nic przyjemnego, na dodatek dzien wczesniej na poczatek tej zlej passy, wlazlem na plazy w betonowy slupek zakopany w piachu (nie mam pojecia skad sie wzial w tym miejscu). Natomiast podczas pobytu na jednej z wysp, po raz juz nie pamietam ktory udaje sie na bok w poszukiwaniu toalety, jak sie pozniej okazuje, to kolejny z moich zlych pomyslow, jestem boso a po tutejszym piasku i kamieniach praktycznie nie da sie chodzic, wszystko jest tak nagrzane od slonca ze nei wiadomo co zrobic. Oddalajac sie jakies 100 metro od cienia mialem nadzieje ze znajde kolejy cien gdzie bedzie sie dalo normalnie chodzic, tak tez sie dzieje ale... w cieniu jest pelno kaktusow ktorych nie widac, dopoki sie na nie nie staje, ogolnie wrazen mam dosc! Pogryziony, pokluty i mega slaby jakos wracam do cenia, ale mysle sobie ze jak tak ma wygladac wypoczynek na Karaibach to juz wole wracac do dzungli :)
Czas do wieczora jakos mija, na nastepny dzien juz sie z tego wszystkiego smieje, ale wtedy naprawde do smiechu nie bylo. Zwazywszy ze kolejna noc jest gorsza od poprzedniej, bo dopada mnie na dodatek goraczka, a jak juz mowilem w tym upale to najgorsze co moze byc.

3 komentarze:

  1. Wiem, że nie było Ci przyjemnie, ale strasznie zabawnie opisujesz tą całą kaskadę złych przygód ;) Trzymaj sie!!! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. hehe mialo byc zabawnie, wiec sie ciesze ze tak wyszlo :)

    OdpowiedzUsuń
  3. No to widzę, że mam czego żałować z powodu opuszczonych Karaibów. Choć wcześniej, czy później na pewno tam jeszcze zawitam.

    OdpowiedzUsuń