piątek, 11 września 2009

Koniec wyprawy

Poniewaz wyprawa dobiegla konca, koncze z dniem dzisiejszym wpisy na blogu. Ciagle dowiaduje sie ze coraz wiecej osob niz sie spodziewalem czytalo to co wpisywalem, wiec jest mi zajebiscie milo ze nie sam uczestniczylem w tej podrozy po Ameryce Płd.
Podsumowujac, wyprawa byla udana. Jesli juz mialbym szukac minusow to jest jeden, a mianowicie taki, ze spodziewalem sie ze dostaniemy wiekszego kopa, ze kazdego dnia bede mowil ze mam dosc i przyjade naprawde zmeczony, a nie ma co ukrywac ze bylo lajtowo, ale nie zmienia to faktu ze bylo naprawde fajnie :-)
Tak wiec w pierwszej kolejnosci dzieki dla Lukasza i Tomka jako glownych organizatorow i dla wszystkich wspoltowarzyszy wyprawy!
Dzieki i pozdrowienia dla wszystkich ktorzy czytali bloga, tych najblizszych i dalszych :-)

Mam nadzieje ze nie byla to ostatnia przygoda i jeszcze w przyszlosci postawie niejednego takiego bloga!

Pozdrawiam,
Krzysiek

Caracas i powrot do Polski

Po wyjezdzie z Santa Fe pojechalismy do Caracas. Jak sie okazalo to miasto to metropolia, mieszka tu 5 mln ludzi. Z jednej strony ogromne wiezowce i bloki z drugiej male domki polozone na wzgorzach (slumsy). Takie zestawienie paradoksalnie wyglada ciekawie. Na jednej ulicy straszny syf, na drugiej juz totalny porzadek. Jesli chodzi o mnie, w porownaniu z Lima i Manaus to miasto podobalo mi sie najbardziej. Zobaczylem gdzie urodzil sie Bolivar, gdzie stoi pomnik Bolivara, gdzie jest grob Bolivara, czyli ogolnie wszystko w klimacie Bolivara, no ale nie ma sie co dziwic bo to ich bohater narodowy :-)
Ponadto moge dodac ze Caracas to jedno z najniebezpieczniejszych miast Am. Płd. na szczescie ominely nas wszelkie mocne wrazenia i nie mielismy okazji sie o tym przekonac.
Spedzilismy noc w hotelu i na drugi dzien odbylismy ostatnia podroz południowoamerykanska taksowka jadac na lotnisko. Na lotnisku samolot mial wystartowac planowo o 16.25 ale wystartowal ponad dwie godziny pozniej. Byla to jakas paranoja, bo po wejsciu do samolotu dosc punktualnie, zaczelo sie wyczytywanie pasazerow ktorzy maja zglosic sie bo cos jest nie tak z ich bagazem. Nazwisko wyczytywane bylo co jakies 10 minut. Ja oczywiscie wyczytwany tez zostalem. Ubrano mi odblaskowa kamizelke, wyprowadzono z samolotu, nastepnie musialem zjechac na dolna plyte lotniska, oddac paszport (wtedy zaczalem juz czuc sie niepewnie :)) po czym usstawilem sie w kolejce za innymi szczesliwcami do kontroli bagazu nadawanego. Trzeba bylo wypakowac wszystko z srodka, celnik pomacal, poogladal i wywachal wszystko (moze z wyjatkiem skarpet z Roraimy :-)) po czym okazalo sie ze jestem czysty, drugow nie mialem ani nic w tym rodzaju. Przypuszczam ze tak samo bylo z innymi pasazerami.
Po dlugim oczekiwaniu udalo sie wreszcie wystartowac, podroz minela bez specjalnych przygod, przesiadka w Madrycie i w samolot do Warszawy. W Warszawie znowu kontrola i oczywiscie w moim przypadku najdokladniejsza, a czemu?! a bo przywiozlem z Wenezueli cukierki zawiniete w licie jakiejs palmy czy cos w tym rodzaju noi i nikt nie wiedzial co to jest :-) Po drugim przeszukaniu i wywachaniu plecaka, znow sie okazalo ze jestem czysty :-)
Opuscilem lotnisko w Warszawie i Amazonka 2009 dobiegla konca.

Zdjecia z plazowania i nurkowania :)


Najwieksza ryba jaka udalo mi sie zobaczyc z tak bliska, byly jeszcze delfiny ale te juz mozna bylo zabaczyc ze statku, a sfotografowac je to ciezka sprawa, ale Andrzejowi sie udalo :-)



Plywanie w tak kolorowej scenerii i wsrod takich ryb to naprawde niezla frajda :-)

Tuz przed hotelem.

Plaza na jednej z pobliskich wysp.

Okolice przy wraku statku ktory kiedys zatonal wplywajac na rafe, zginelo wtedy 15 osob.
Tu pod woda znowu rafa i kolorowe ryby :-)






poniedziałek, 7 września 2009

Santa Fe

Po powrocie do Ciudad Bolivaru okazuje sie ze jestesmy zbyt pozno aby zlapac jakis autobus na wybrzeze, tak wiec decydujemy sie zostac jeszcze jedna noc w hotelu i ruszyc nastepnego dnia.
Po tradycyjnym sniadaniu czyli empanadach i arepach, sa to takie tutejsze placki kukurydziane z miesem w srodku, wsiadamy do autobusu. Klima w autobusie jest ale jakos ciezko to odczuc, bo zaduch nieziemski. Jedziemy jakies 7 godzin, dcieramy do Puerto La Cruz, przesiadamy sie w busa i po godzinie dojezdzamy do wiochy na wybrzezu o nazwie Santa Fe.
Pierwsze wrazenie jest srednie, wysiadamy na mini dworcu dla autobusow a wkolo jednym slowem mini ruina a w dodatku na ulicach dosc duzy nieporzadek. Do plazy idziemy 20 minut i udaje sie znalezc hotel. Plaza jest bardzo mala, tzn kilkasetmetrow dlugosci, ale bardzo waska, wiec hotele i wszystkie budynki sa jakies 10 metrow od morza. Plaza ladna, palmy male i duze, woda w morzu cieplutka. Jednym slowem tropkialnie. Co chwila jezdzi gosc z wozkiem ktory sprzedaje lody i ciagle dzwoni dzwonkiem, ktorego nikt nie slyszy poza Andrzejem ktorego ten dzwiek doprowadza do obledu. Do tego momentu wszystko wydaje sie byc ok, mysle sobie ze czeka mnie dwa dni lenistwa i odpoczynku, ale okazuje sie ze tak dobrze nie bedzie...
Wieczorem udajemy sie na przechadzke po plazy, wszyscy wkolo sa bardzo mili, miejscowy nawet stawia nam piwo, a potem my jemu rzecz jasna :) Kazdy z tutejszych jednak mowi wyraznie i ostrzega zeby nie oddalac sie od plazy do srodka wioski bo tam juz jest niebezpiecznie i moga byc duze problemy. Stosujemy sie do tych rad i do wioski w nocy nie zagladamy, ale sama plaza tez dostarcza ciekawych atrakcji. Jest tu cos na wzor naszych smazalni ryb, tylko najpierw kupuje sie przy wodzie swiezo zlowione ryb, sa jakies 3, 4 rodzaje do wyboru a potem idzie sie 20 metrow dalej i na miejscu zakupiona przez nas ryba za drobna oplata jest przyrzadzana, naprawde fajna sprawa.
Jak juz zapada zmrok to wybrzeze gdzie konczy sie plaza wyglada naprawde klimatycznie, wszedzie gra muzyka, kazdy pije piwo, a co lepsi zapici w trupa ledwo trzymajac sie na nogach probuja mimo wszystko isc naprzod, a na ramieniu na sznurku maja zawieszona butelke rumu, ciekawy patent :) A najlepszy jest widok przed sklepem gdzie stoi sobie plastikowy stolik, wokol 4 krzesla i wszyscy graja w domino, a wokon jeszcze kilku innych z zainteresowaniem podziwia emecjonujaca rozgrywke.
Wieczorem zaczyna sie koszmarna noc, Lukasz i ja zaczynamy odczuwac typowy objaw zatrucia (czyli potrzebe udania sie do toalety :)). Noc zapòwiada sie ciezko bo w hotelu jest ciagle goraco i niesamowicie duszno, bo nie ma tu klimatyzacji. Na drugi dzien chcialbym czuc sie dobrze bo przed nami wycieczka na pobliskie wyspy, nurkowanie itp.
Postanawiam polozyc sie spac nie w pokoju ale na poddaszu na swiezym powietrzu w hamaku. Okazuje sie to zlym pomysle co najmniej z 3 powodow...Po pierwsze droga do toalety jest zbyt dluga, po drugie zaczynaja gryzc tutajsze muszki, cos podobnego do puri puri, a po trzecie nie wiem nawet czemu ale co chwila musze otrzepywac sie z mrowek. Postanawiam wiec przeniesc sie do pokoju, ale juz troche za pozno, bo pogryziony (nie wiem dokladnie przez co) jestem juz prawie caly, wiec noc mija mi na ciaglym przekladaniu sie z boku na bok i probie opanowania ciaglego swedzenia. Jakos udaje sie zasnac.
Na drugi dzien rano, wcale nie czuje sie lepiej, wiem ze musze duzo pic, wiec staram sie jak moge, mimo wszystko nie odpuszczam wyjazdu na wycieczke na wyspy. Jak sie pozniej okazuje warto bylo, bo byla okazja zobaczyc delfiny z odleglosci kilku metrow, ponurkowac na rafie koralowej i polezec na dziewiczej plazy na jednej z tutejszych wysp. Jesli chodzi o takie nurkowanie to niesamowita sprawa, plywac obok ryb, ktorych jest tu cala masa, kazda na dodatek inna, a sama rafa jest przepiekna.
Ale zeby nie bylo ze jest za dobrze na tych Karaibach to musze podczas calego dnia zaliczyc dwa nieciekawe zdarzenia. Po drugim nurkowaniu wychodze z wody w kiepskim stanie, bo oczywiscie nie przyszlo mi do glowy ze rafa koralowa jest taka ostra jaka jest, wiec noga troche rozcieta, niby nic ale przy tej slonej wodzie to nic przyjemnego, na dodatek dzien wczesniej na poczatek tej zlej passy, wlazlem na plazy w betonowy slupek zakopany w piachu (nie mam pojecia skad sie wzial w tym miejscu). Natomiast podczas pobytu na jednej z wysp, po raz juz nie pamietam ktory udaje sie na bok w poszukiwaniu toalety, jak sie pozniej okazuje, to kolejny z moich zlych pomyslow, jestem boso a po tutejszym piasku i kamieniach praktycznie nie da sie chodzic, wszystko jest tak nagrzane od slonca ze nei wiadomo co zrobic. Oddalajac sie jakies 100 metro od cienia mialem nadzieje ze znajde kolejy cien gdzie bedzie sie dalo normalnie chodzic, tak tez sie dzieje ale... w cieniu jest pelno kaktusow ktorych nie widac, dopoki sie na nie nie staje, ogolnie wrazen mam dosc! Pogryziony, pokluty i mega slaby jakos wracam do cenia, ale mysle sobie ze jak tak ma wygladac wypoczynek na Karaibach to juz wole wracac do dzungli :)
Czas do wieczora jakos mija, na nastepny dzien juz sie z tego wszystkiego smieje, ale wtedy naprawde do smiechu nie bylo. Zwazywszy ze kolejna noc jest gorsza od poprzedniej, bo dopada mnie na dodatek goraczka, a jak juz mowilem w tym upale to najgorsze co moze byc.

piątek, 4 września 2009

Dopada mnie lenistwo :)

Poniewaz dopada mnie lenistwo, a to chyba wskazane bo jutro ruszamy na Karaiby to umiescilem tylko zdjecia, natomiast relacje sa do przeczytania w dwoch postach Tomka (odnosnik po prawej). Wszystkie opisane tam wydarzenia, takie jak nocny wypad w mega niebezpiecznej dzielnicy na najwiekszego hamburgera jakiego jadlem, oraz niepewny lot awionetka, czy wyprawa lodzia po rwacej gorskiej rzece pod najwyzszy wodospad na swiecie dzialy sie z moim udzialem wiec zapraszam na bloga mojego wspoltowarzysza podrozy i zycze milej lektury :p
Ponadto, za niecaly tydzien wracam do Polski, a przede mna juz tylko karaibskie wybrzeze, gorace latynioski na rozgrzanej plazy, popijanie Cuba Libre i blogie lenistwo w tropikalnym sloncu i przejrzystej wodzie, wiec jesli cos sie jeszcze pojawi to raczej w wiekszosci zdjecia a mniej wpisow :)

Ciudad Bolivar-Canaima


Canaima

Canaima


Widok z awionetki, gdzies pomiedzy Canaima a Ciudad Boilivar
W obozowisku z naszym przewodnikiem.

A tak wyglada najwyzszy wodospad na swiecie-Salto Angel.

Blizej juz sie nie dalo.

Kolacja :)
Po pierwszej ulewie tropikalnej, ktora zastala nas w dadatku na lodzi bez dachu, jakas godzine drogi w gore gorskiej rzeki od obozu. Jednym slowem bylo zimno, ale na miejscu juz czekalo ognisko a na nim nmasza kolacja, tzw kurczak w ciazy :)

A to podroz lodzia, poki co w pelnym sloncu, nic nie zapowiadalo nadchodzacego deszczu.


Droga rzeka wiedzie w otoczeniu takich Tepui, co chwila wylewaja sie z nich kilkusetmetrowe wodospady.

A to nasz srodek transportu z Bolivaru do Canaimy. Zdecydowanie wole latac duzymi pasazerskimi samolotami. Gdy okazalo sie ze moj pas bezpieczenstwa jest zepsuty, ze siedze kolo drzwi (kto je widzial to zrozumie), natomiast pilot tuz po starcie wyciaga gazete i zaczyna czytac sobie wiadomosci to przestalem sie czuc pewnie :)











wtorek, 1 września 2009

Foty stad i skadinad :)


Przy rzece, ktora wyglada niepozornie ale bylo mnaprawde slisko na kamieniach po ktorych tzeba bylo przejsc.


W tle Roraima.

W drodze.






W samochodzie, upakowani na maksa, ale i atak pozytywnie :)




Dzieciaki z hotelu w ktorym mieszkamy, nie czesto maja okazje spotkac tak milych turystow jak my :) Dla nich kazda przybita piatka i zrobione zdjecie to frajda!


Ostatni oboz podczas zejscia ze szczytu.






Ja i Kukenan Tepui w tle.






Punkt potrojny zsotal zdobyty!!!!








Jakas enedemiczna roslina.









Oboz w hotelu Sucre na szczycie Roraimy.











Bez komentarza :)










Ostatni oboz przed akcja szczytowa :)






Za mna masyw Roraimy.







Jeszcze w miejscowej wiosce.







Tzw rownikowe pingwiny :) zdjecie zrobione w Santa Elena.





Wreszcie czuje ze zyje, tylko ja i dzika przyroda!






W tle cel naszej podrozy.







Po lewej Kukenan Tepui a po prawej tepui Roaraima czyli to na co zmierzamy.






Przedwyprawowa fota w oczekiwaniu na jedna z najlepszych pizzy jakie jadlem, powaga nawet we Wloszech nie jadlem tak smacznej pizzy :)